Transalp Como Route Max 2021
Dystans: 330 km
Wysokość: 8000 m
Como Route Max to jeden z klasyków jeśli chodzi o wyprawowy Transalp w stylu enduro z plecakiem. Dla niektórych hasło Transalp może kojarzyć się z wyścigiem Bike Transalp, niemniej jest to tylko zbieżność nazw, gdyż charakter jednego i drugiego jest zupełnie inny.
Rowerowa eksploracja
A więc w jaki sposób opisać krótko Como Route Max? Jak mówi nasz górski przewodnik i jednocześnie organizator Tomek z Transalp.pl - jest to rowerowa eksploracja Alp w stylu enduro w formule samowystarczalności, czyli z całym dobytkiem na plecach. Przy czym dzięki wielu sensownym poradom Tomka, do mojego plecaka Evoc FR Tour 30L zmieściłem wszystko co niezbędne i waga całości wynosiła niecałe 8 kg. Choć byli też tacy uczestnicy wyprawy, którzy dzięki wielu optymalizacjom schodzili poniżej 8 kilogramów. Rekordzista miał wszystko ze sobą i zapakowany plecak nie przekroczył 6 kg!
330 km z Austrii do Włoch przez Szwajcarię
Trasa Como Route Max jest podzielona na 6 oddzielnych etapów (dni) z miejscem startu w austriackiej miejscowości St. Anton am Arlberg. Koniec wyprawy to tradycyjna kąpiel w jeziorze Como we włoskiej miejscowości Colico. Po zakończeniu każdego dnia, noclegi mieliśmy zarezerwowane przez przewodnika Tomka w górskich pensjonatach albo w bardzo fajnych szwajcarskich schroniskach młodzieżowych.
Niewątpliwie jedną z głównych zalet takich wypraw jest integracja np. w trakcie wspólnych posiłków, przy okazji korzystając z możliwości poznawania regionalnej kuchni austriackiej, szwajcarskiej czy włoskiej.
Co ważne, niemal każdego dnia istniała możliwość skorzystania z pralki, dzięki czemu nie było “kłopotów z zapaszkami” 😜
Wymagania kondycyjne i techniczne
Czy trasa była wymagająca kondycyjnie? I tak, i nie. Patrząc na ilości przewyższeń (łącznie około 8000 m) i charakter tras, ten konkretny wariant nie jest szczególnie wymagający aczkolwiek trzeba wziąć pod uwagę kilka istotnych rzeczy. Przede wszystkim inna (większa) jest masa roweru i samego ridera z plecakiem w porównaniu do krótkiej jazdy “na lekko”.
Fantastyczne zjazdy z alpejskich przełęczy np. z Fimberpass wymagają konkretnego przygotowania roweru pod tym kątem, czyli naprawdę solidnego ogumienia. Rower oczywiście najlepiej aby był w pełni zawieszony ze skokiem mniej więcej 130-150, nie wspominając o niezbędnej sztycy regulowanej i naprawdę niezawodnych hamulcach. Przydają się też bardzo miękkie przełożenia na podjazdach, bo jak wspomniałem te 8 kilo na plecach robi różnicę.
Czy trasa była wymagająca technicznie? Wariant Como Route Max, którym jechaliśmy nie jest bardzo wymagający (Tomek organizuje też inne wyprawy, znacznie trudniejsze technicznie). Na stronie Transalp.pl można przeczytać o naszym wariancie:
“Trasa nie aż tak bardzo wymagająca technicznie, z wieloma flow-owymi odcinkami i zjazdami, ale też jednym, wyraźnie trudniejszym, wysokogórskim akcentem, jakim jest przeprawa przez przełęcz Fimberpass (2608 m n.p.m.). W pamięć na długo zapadnie też na pewno przeprawa przez niesamowity kanion Val d’Uina, pół-tunelem wykutym w skale nad 150-metrową przepaścią.”
Piknik na łące
Wyprawa ma charakter górskiej eksploracji i nie ma nic wspólnego wyścigiem/rywalizacją. Dlatego też od samego rana do wieczora nie brakuje czasu, aby położyć się na łące albo rozsiąść się w schronisku na przełęczy i spokojnie zjeść dobry obiad (albo świetne tiramisu!).
Wrzesień w Alpach to pogodowo naprawdę dobry termin (fantastyczna widoczność) dlatego też dość często uczestnicy zatrzymują się aby zrobić kolejne super zdjęcie, jeszcze lepsze od poprzedniego 🙂
Ciekawostka: w plecaku nie był potrzebny bukłak na wodę, do czego jestem przyzwyczajony na górskich ścieżkach. Była to sensowna decyzja, bo po pierwsze każdy dodatkowy gram na plecach ma znaczenie, a po drugie na naszej trasie nie brakowało źródeł z wodą oraz schronisk. Jeden bidon (o dziwo) w zupełności wystarczył. Tego się w sumie najbardziej obawiałem, zwłaszcza że bardzo dużo piję na trasie i mocno się pocę.
Z prądem czy bez
Klasyczne pytanie: elektryk czy manual? Zdecydowana większość mojej grupy jechała na rowerach nie-elektrycznych, nie licząc dwóch uczestników i samego przewodnika. Jednak obecność trzech ebajków nie miała żadnego wpływu na tempo całej wyprawy. Co najwyżej było sporo dyskusji, który wariant lepszy 🙂
Moje prywatne zdanie jest takie, że warto przejechać przynajmniej raz taką trasę na “zwykłym” rowerze ale jestem niemal pewien, że będę chciał powtórzyć podobną przygodę na rowerze elektrycznym. Sam wówczas będę miał porównanie. Generalnie na alpejskich szlakach zdecydowana większość rowerzystów jeździ teraz na rowerach elektrycznych i nie ma już od tego odwrotu.
Dobre towarzystwo
Wariant turystyczno-eksploracyjno-rowerowy to jak dla mnie świetne połączenie na spędzenie wrześniowego tygodnia w Alpach. Każdego dnia widoki zapierają dech w piersiach, a wrażenia rowerowe są zdecydowanie bardziej intensywne niż w wielu znanych i lubianych miejscówkach rowerowych w Polsce czy w Czechach. Warto też podkreślić, że mimo iż wcześniej nie znałem nikogo z ponad 10-osobowej ekipy, to dobór uczestników to faktycznie jakieś głębsze know-how Tomka z Transalp.pl.
Grupa była bardzo wyrównana pod kątem przygotowania do wyprawy, w zasadzie nie było kłopotów z oczekiwaniem na kogokolwiek. Nikt też nie wyrywał się do przodu jak rakieta. Ponadto trzeba też zdać sobie sprawę jak dużo daje wyprawa z osobą doświadczoną jak Tomek - w tym sensie, że w ogóle nie trzeba się zastanawiać czy jedziemy po właściwej trasie. Nie wspominając o braku takich akcji jak nawracanie iluś kilometrów bo pojechało się nie tą ścieżką co trzeba. Porady techniczne czy organizacyjne Tomka były naprawdę pomocne i przydatne.
Dobra pogoda
Jaka była pogoda? Rewelacyjna! Przed wyjazdem, jeszcze w Polsce wydawało się, że będzie zimno i mokro. Niemniej już pierwszego dnia czuć było w powietrzu, że pogoda jest świetna: temperatura w zakresie 10-20 stopni, niebieskie niebo i słonecznie. Ale jak to w górach, warunki potrafią zmieniać się szybko i dynamicznie. Czwartego dnia w drodze do włoskiego Livigno pojawiły się deszczowe chmury oraz zrobiło się zimniej, ale na szczęście nigdzie nas nie zmoczyło. Jednak dzięki sugestiom Tomka oraz decyzji całej grupy, postanowiliśmy piątego dnia zrobić całodniową przerwę ponieważ tego dnia było naprawdę słabo: zimno, deszczowo i wietrznie, przy naprawdę kiepskiej widoczności.
Jak trafny to był wybór, przekonaliśmy się kolejnego dnia, startując z górnej stacji Mottolino i jadąc trasą Panoramica. Cóż za widoki! Dalej pogoda była rewelacyjna, już do samego końca wyprawy czyli do jeziora Como. Niemniej niezależnie od prognoz, w plecaku trzeba mieć wszystko to co pozwoli nam w miarę komfortowo jechać zarówno w zimnie, jak i w upale.
Szóstego dnia w St. Moritz startowaliśmy w temperaturze nominalnej 3°C (a odczuwalnej poniżej zera). Z kolei obiad jedliśmy we włoskiej Chiavennie, gdzie słupki pokazywały 26°C.
Chlup do wody i do domu
Po zakończeniu rowerowej przygody nastąpiło “rytualne oczyszczenie” w ciepłym jeziorze Como oraz ostatnia, wspólna włoska kolacja. Rankiem po śniadaniu pozostał jeszcze powrót z Colico do miejsca startu (St. Anton). Transfer zajął około 4 godziny dzięki wygodnemu busowi wraz z specjalną przyczepą. Po ostatnich żółwikach, piątkach i postanowieniach powtórzenia Transalpu, pozostało jeszcze zapakować rowery, wsiąść w pozostawione na parkingu auta i wrócić do Polski.
Na koniec krótki opis poszczególnych etapów.
Dzień #0 🇵🇱 🇩🇪 🇦🇹
Dojazd samochodami z Polski do St. Anton am Arlberg, na miejscu wspólna kolacja, zapoznanie, omówienie trasy.
Dzień #1 🇦🇹
St. Anton do Ischgl przez Verbellener Winterjöchl (2308 m n.p.m.)
Dzień typowo rozjazdowy, niezbyt wymagający ale już dający odczuć, że nie jesteśmy w niskich górach 🙂 Po osiągnięciu przełęczy w schronisku pyszny obiad i obowiązkowy Apfelstrudel. Pod koniec dnia rowery całkiem upaprane ale nie od błota tylko od… krowich placków 🙂 W Ischgl w trakcie kolacji w restauracji “z niedźwiedziem” spotkanie Pawła i Lidki, znanych z kanału YouTube Endurofina.
45 km, suma podjazdów: 1300 m
Dzień #2 🇦🇹 🇨🇭
Ischgl do Scuol przez Fimberpass (2609 m n.p.m.)
Mocny górski etap z podjazdem na granicę austriacko-szwajcarską i przede wszystkim fantastycznym (!) zjazdem z przełęczy Fimberpass. To prawdziwie alpejski singiel o trudności S2+, ze sporą ilością uciekających spod kół luźnych kamieni i… świstaków. A na dokładkę: dwa wąskie mosty zawieszone kilkanaście metrów nad górskim potokiem. Do tego pierwsza awaria w teamie i zapoznanie się dętką Tubolito 🙂🙂🙂 Nocleg w Scuol w młodzieżowym schronisku, co mimo nazwy (ech te polskie naleciałości historyczne) oznacza pierwszorzędną miejscówkę. Pierwsze takie doświadczenie i naprawdę kapitalne miejsce!
36 km, suma podjazdów: 1200 m
Dzień #3 🇨🇭 🇮🇹 🇨🇭
Scuol do Santa Maria Val Müstair przez kanion Val d’Uina i Schlinigpass (2309 m n.p.m.) oraz dolinę Vinschgau
Największa atrakcja tego dnia to Val d’Uina, czyli wąska, wykuta w skale ścieżka prowadząca około 150 metrów nad przepaścią. Dalej, po wjechaniu na przełęcz odpoczynek we włoskim schronisku, a następnie zjazd znowu do Szwajcarii. Planowana kolacja tuż przed granicą odwołana 😱 bo włoska knajpa zamknięta, więc nastąpiło lekko nerwowe poszukiwanie posiłku. Ostatecznie całkiem pyszna pizza już po szwajcarskiej stronie i dalej w całkowitych ciemnościach dojazd do klimatycznego pensjonatu w Sta. Maria.
53 km, suma podjazdów: 1800 m
Dzień #4 🇨🇭 🇮🇹
Sta. Maria do Livigno przez Döss Radond (2234 m n.p. m.), Val Mora i Passo Trela (2295 m n.p.m.)
Od samego rana druga (i o dziwo ostatnia) awaria na wyjeździe: kolega nieco za mocno rozgrzał hamulce poprzedniego dnia 😉 Potrzebna była wymiana całego zacisku. Na szczęście udało się znaleźć porządny serwis i dalsza podróż potoczyła się zgodnie z planem. Pogoda nam się popsuła, zrobiło się pochmurno, chłodno, jesiennie - na szczęście obyło się bez deszczu, więc singletrackowy rollercoaster w dolinie Val Mora i kapitalny, szybki zjazd z Passo Trela aż do samego Lago di Livigno smakowały pysznie 🤩
48 km, suma podjazdów: 1600 m
Dzień #extra 🇮🇹
Deszczowy urlop w Livigno 🙂
Trudno znaleźć na tej trasie lepsze miejsce aby odczekać cały dzień aż minie “dupówa”. Także wyszło całkiem fajnie, poza tym byłem pierwszy raz w Livigno w innym terminie niż zimą. Udało mi się także odwiedzić po raz pierwszy Latteria di Livigno - polecam 👌
Dzień #5 🇮🇹 🇨🇭
Livigno do St. Moritz przez Panoramica di Livigno, Forcola di Livigno (2315 m n.p.m.), Fuorcla Minor (2490 m n.p.m.) i Passo Bernina (2253 m n.p.m.)
Zaczynamy od wjazdu gondolą na Mottolino i od razu visualporn na kultowym trawersie Panoramica. W ogóle cały ten dzień bardzo dużo się dzieje rowerowo. Po pokonaniu podjazdu na przełęcz Forcola obowiązkowe (podobno najlepsze w regionie) tiramisu i ponownie witamy w Szwajcarii. A dalej jeszcze lepiej: fantastyczna łąka Bernina Pass z cudowną panoramą z majestatycznym ośnieżonym Piz Bernina (jedyny czterotysięcznik w tej części Alp) i dalszy zjazd wraz z przemykającym tuż obok Bernina Express. Kultowy szwajcarski kurort St. Moritz witamy wraz z zachodzącym słońcem.
52 km, suma podjazdów: 1100 m
Dzień #6 🇨🇭 🇮🇹
St. Moritz do Colico nad jeziorem Como przez Maloja Pass (1815 m n.p.m.) oraz Chiavenna
Dzień nietypowy bo bardziej w dół niż w górę, ale dzięki temu dystans nieco dłuższy. Od rana naprawdę zimno (temperatura odczuwalna poniżej zera). Jednak z kolejnymi kilometrami coraz cieplej. Fantastyczne widoki i przerwa na prosecco 😉 tuż przed zjazdem z Maloja Pass. Następnie kilka odcinków specjalnych, niektóre z nich naprawdę wymagające i zaskakujące. Obiad w uroczym włoskim miasteczku Chiavenna, gdzie tego dnia odbywał się Valtellina Wine Festival. Dalej już mało górskimi ścieżkami nad jezioro Como, a na miejscu obowiązkowa kąpiel. Kolacja we włoskim stylu nad jeziorem w Colico to zwieńczenie całej wyprawy. Rozmowom i emocjom nie było końca. Naprawdę było warto!
92 km, suma podjazdów: 800 m
Dzień #7 🇮🇹 🇨🇭 🇦🇹 🇩🇪 🇵🇱
Transfer busem z Colico do St. Anton am Arlberg oraz powrót samochodami do domu.